20. – 22. Marca
Autostop – Dzień 1 – 803 km i sześciu kierowców
Piątek. Na obrzeżach Bariloche żegnamy się z Wimem i kciuki w górę! Pierwszy samochód zatrzymuje się po 10 minutach. Ignacio, emerytowany zawodowy narciarz, świetną angielszczyzną opowiada o swojej karierze, olimpiadach, wypadach do Europy, a potem o firmie Rio Manso Expediciones.
Rozstajemy się po 68 kilometrach i znów kciuki w górę, w przepięknych okolicznościach przyrody.
Po pół godzinie zatrzymuje się Christian. Ma 30 lat, różowy t-shirt i techno włączone na cały regulator. Jedziemy z nim 206 km. Na szczęście w trakcie jazdy repertuar się zmienia i słuchamy też argentyńskiego rocka.
Ze skrzyżowania przed Esquel zgarnia nas Juan Antonio Lopez. Przez całe 85 km gadamy o polityce i ekonomii, a krajobraz za oknem zmienia się z górskiego w pustynny. W miasteczku Tecka droga się rozwidla i musimy się pożegnać.
Tutaj też nie czekamy zbyt długo. Następne pięć godzin i 424 km (!) jedziemy ze starszym Argentyńczykiem jego bardzo starszym samochodem. Rozmawiamy, jest miło i przyjemnie. Za oknem samochodu pola, krowy, owce, ogromne puste przestrzenie zmieniające w słońcu kolor.
Tuż przed zachodem słońca robimy chwilę przerwy na zdjęcia. Przed nami zupełnie pusta droga nr 40. Ostatni dzień lata w Patagonii…
Dojeżdżamy do skrzyżowania 21 km przed Perito Moreno. To ostatnie miasto, które jest po drodze nam wszystkim. Jest 21.00. W duchu mamy nadzieję, że kierowca nadłoży trochę i nie zostawi nas w centrum niczego, zważywszy na to, że jest już ciemno i zimno. Okazuje się jednak, że zostajemy na skrzyżowaniu. Szczęśliwie, zanim wypakowujemy plecaki z bagażnika udaje nam się zatrzymać pierwszy samochód jadący do Perito Moreno. W ciągu 15 minut jesteśmy zakwaterowani w średniej jakości hostelu. Idziemy coś zjeść, po północy k. dostaje od ł. urodzinowy uścisk, życzenia, kinder bueno i różowy zegarek (piękny!), a potem zasypiamy w ciągu 30 sekund. To był dłuuugi dzień.
Autostop – Dzień 2 – 343 km i jeden kierowca
Sobota. Wstajemy wcześnie, zaliczamy kawę i facturę, czyli typowe argentyńskie ciastko i wychodzimy łapać stopa tuż przy sztabie wojskowym.
Właściwie nie ma co łapać. Ruch jest niemal zerowy. Mija godzina, potem druga i trzecia. Nudzimy się. Książki, ukulele. Zjadamy cały zapas jedzenia. Czas leci, ale nic nie jedzie. Kawałek za nami na drodze jeszcze dwóch chłopaków czeka na okazję, ale też nie mają szczęścia. Mija czwarta i piąta godzina czekania. k. puszczają nerwy, bo nie do końca tak wyobrażała sobie swoje urodziny.
Mija nas samochód, który za parę minut po nas wraca. Jedzie nim małżeństwo z małą córeczką. Jadą do przyjaciół do Gubernador Gregores, miasta oddalonego o 343 km od Perito Moreno. Jest długi weekend, a w GG trwają akurat dni wioski (fiesta del pueblo). Plus jest taki, że jedziemy na południe. Minus taki, że w GG nie ma już miejsc noclegowych.
Po drodze widzimy guanaco (całe mnóstwo), a co jakiś czas drogę przebiegają nam strusie:
W końcu dojeżdżamy.
Jest 18ta. Rodzinka wysadza nas przy campingu, jedynym miejscu gdzie jeszcze można przenocować. Sęk w tym, że nie mamy namiotu. Zresztą, nasze śpiwory i tak nie nadają się do spania na zewnątrz. Udaje nam się przekonać kierownika pola namiotowego, żeby z uwagi na nasze cienkie śpiwory pozwolił nam przenocować w budce-recepcji na podłodze.
Odkrywamy parę fajnych rzeczy:
- jest prysznic i gorąca woda,
- jest papier w toalecie,
- jest masa miejsca na zrobienie grilla albo ogniska i darmowe drewno,
- pole namiotowe jest za darmo (opłata typu “co łaska”, której nikt nie sprawdza).
A do tego, są tu już autostopowicze z Perito Moreno – dwóch Francuzów, Rhodrig (31) i Teddy (26). Idziemy razem do supermarketu po zakupy na grilla.
Kupujemy masę warzyw i owoców, ogromną ilość mięsa dla chłopaków, trochę wina i trochę słodyczy. Ostatecznie to impreza urodzinowa. Teddy rozpala ogień, wszyscy głodni wpatrują się w grillowane pyszności. A potem uczta. Dzielimy się wszystkim, bo jak wykrzykuje Teddy z francuskim akcentem, compartir es vivir! (czyli: dzielić się to żyć).
Szczęśliwi i/bo najedzeni idziemy w miasto. W wiejskim domu kultury trwają wybory królowej okolicy. Jest masa ludzi, wszyscy odstrzeleni: panowie w garniturach, panie na obcasach i w dawno już niemodnych spódnicach. Na scenie prężą się kandydatki do królowej, konferansjer przedstawia: imię, nazwisko, wiek, wymiary, ulubiony kolor, piosenkarz i przesłanie do młodzieży. W przerwach gra muzyka, błyskają kolorowe światełka, na parkiecie tłum. Teddy od razu zaczyna tańczyć z panią co najmniej trzy razy starszą od siebie. Jest surrealistycznie, jak na dyskotece szkolnej w latach osiemdziesiątych, tylko publiczność starsza.
Wracamy na camping po pierwszej, a Teddy i Rhodrig balują do czwartej rano.
Autostop – Dzień 3 – 343 km i dwóch kierowców
Niedziela. Budzimy się wcześnie, ł. wstaje i dokumentuje jak 31-letnia już k. wyleguje się w łóżku i wręcz nie może się zwlec. Jeszcze pięć minut…
Idziemy na śniadanie i wracamy po plecaki. Nasi koledzy już wstali, pakują namioty w doskonałych nastrojach. Wszyscy planujemy jechać dziś w tę samą stronę, więc być może spotkamy się jeszcze gdzieś po drodze. Niemniej, jako, że my jesteśmy gotowi, a oni jeszcze nie – ruszamy pierwsi zająć dobre miejsce na poboczu.
Maszerujemy na drugą stronę rzeki, do drogi wyjazdowej z wioski i znów kciuki w górę.
Po jakichś 20 minutach zatrzymuje się policjant jadący do Piedra Buena. To na południowy wschód. El Chanten, nasz cel podróży, to południowy zachód. Niestety odkrywamy to dopiero w samochodzie. Nie ma tego złego – jedziemy na południe. Jedziemy! To miła odmiana po wczorajszych sześciu godzinach czekania.
Nasz kierowca wysadza nas ok. 13tej, po 117 kilometrach, na skrzyżowaniu dróg w absolutnym wygwizdowie. Ruch w stronę Gubernador Gregores, gdzie trwa wiejska fiesta, jest duży. W stronę Tres Lagos, dokąd prowadzi szutrowa droga, w ciągu dwóch godzin jadą dwa samochody, ale pełne, więc się nie zatrzymują. Pogoda się zmienia. Raz wychodzi słońce, raz robi się pochmurno i chłodno, trochę wieje. Książki, ukulele, kopanie kamieni.
W końcu tuż przy naszej mini-bazie zatrzymują się dwa rozklekotane auta. Wysypuje się z nich masa osób, na pewno więcej, niż wynikałoby z dowodów rejestracyjnych. Kierowca jednego z nich podbiega do nas bez butów (białe skarpetki!) i pyta, czy jego zespół może sobie z nami zrobić zdjęcie. Nie dowierzamy własnym uszom, ale zgadzamy się, więc muzycy wypakowują z fiata uno ogromny keyboard i głośnik. Wszyscy ustawiają się wokół nas i robią zdjęcia. Potem pakują zabawki, ale zanim odjeżdżają prosimy ich o zapozowanie raz jeszcze. W razie gdybyśmy kiedyś mieli wątpliwości, czy to wydarzyło się naprawdę.
Muzycy odjeżdżają w stronę Piedra Buena, zostajemy sami. Zadziwieni. Mija kolejna godzina. Obmyślamy plany awaryjne. Wracać do Gubernador Gregores? Jechać w stronę Rio Gallegos? Gdzieś musimy, bo tu gdzie jesteśmy nie ma szans przenocować.
W końcu w naszą stronę jedzie duże renault, w środku tylko dwie osoby. Auto zwalnia, żeby zjechać z asfaltu. Chwila zawahania, bo chyba autostopowicze na pokładzie nie byli w planach. k. robi oczy kota ze Shreka. Renault zatrzymuje się i okazuje się, że nie tylko jedzie w naszą stronę. Jedzie dokładnie tam, gdzie chcemy dotrzeć – do El Chanten! Jesteśmy uratowani.
Miguel, człowiek o spokojnej pracy (jest anestezjologiem) jedzie ze swoją żoną Norą do El Chanten na święto trekkingu i jakiś koncert. Są bardzo sympatyczni, dzielą się z nami ciasteczkami i mate, żartują, jest bardzo miło. Droga nie jest asfaltowana, więc przez 150 km jedziemy dosyć wolno. Można podziwiać widoki. Miajmy mnóstwo strusi i guanaco i nawet jednego pancernika (tylko, że ktoś go przejechał).
Wjeżdżamy na asfalt, więc wujek Miguel pruje w stronę gór.
I nagle na horyzoncie pojawiają się dwa obłędnie piękne szczyty:
Przed samym wjazdem do El Chanten robimy przerwę na zdjęcia, a potem zostajemy odwiezieni pod sam PIT (czyli punkt informacji turystycznej :)) Żegnamy się, znajdujemy hostel, robimy zakupy na kolację. Kładziemy się spać bardzo szybko, zwiedzanie zostawiamy na jutro.
Przez 3 dni przejechaliśmy dziewięcioma samochodami 1489 patagońskich kilometrów. Kciuki w górę dla życzliwych kierowców!
Najciekawsze manewry naszych kierowców drodze 40:
- cofanie, żeby zobaczyć strusia
- jazda z prędkością 130 km/h przy ograniczeniu do 30 km/h
- wyprzedzanie radiowozu na podwójnej ciągłej