San Francisco – oczami k.

San Fran oczami k.

San Francisco podobało mi się z kilku powodów:

  • jest nad wodą,
  • ma nieprawdopodobnie dużo street artu,
  • ma aktywnych mieszkańców zaangażowanych w życie miasta, forsujących np. ciekawe ekologiczne rozwiązania lub sprzeciwiających się inwazji sieciowych supermarketów, fast foodów itd.,
  • jest bardzo dobrze przystosowane dla rowerzystów (chociaż pagórki to prawdziwe wyzwanie),
  • było dużo chodzenia (tak, bolały mięśnie od pokonywania różnic wysokości) i był rower.

Nie da się ukryć, że jest to ogromny i fenomenalny organizm, tętniący życiem, kolorowy, różnorodny, głośny. Z obłędną ilością decyzji do podjęcia każdego dnia (bo tyle się tu dzieje, że człowiek nieustannie ma poczucie, że coś go mija). Jednocześnie jest to miasto pełne szaleńców i bezdomnych, nierzadko śmierdzące moczem, o dużym natężeniu ruchu  koszmarnie wysokich cenach. To miasto, w którym psy mają ubrania równie wyszukane, co ich właściciele (ciężko znaleźć psa chodzącego nago).

Zapamiętam na długo:

  • nocną przejażdżkę po mieście i Golden Gate we mgle,
  • rowerowy wypad z Robem do de Young w piątkowy wieczór (był Picasso, Miro, Rothko, Diego Rivera i muzyka na żywo) a potem kolację w niezwykle zatłoczonej chińskiej restauracji,
  • muzeum kolejki linowo-terenowej (to jedyna taka na całym świecie!)
  • wspólne gotowanie i wieczór z przyjaciółmi Roba, oraz jego świetnych współlokatorów – Mike’a, Amy i Olive oraz dwa koty (przyjazne jak psy)
  • wejście na Twin Peaks. Tak, na obydwa wzgórza,
  • fakt, że moja koszulka z napisem „Stay weird” wzbudzała spore zainteresowanie,

W Fisherman’s Wharf zaczepił mnie ktoś słowami „It’s another day in paradise” – to kolejny dzień w raju. Jak dla mnie to przerażająca wizja. Jasne, podobało mi się bardzo, ale nie było efektu wow… Lizbona też jest położona na wzgórzach i nad oceanem (ma nawet własną wersję Golden Gate’u), Londyn też ma ogromną ofertę kulturalną, a Barcelona też jest głośna, kolorowa, żywiołowa i różnorodna. Cieszę się, że tu byłam i że była to tylko chwila. Choć najpewniej zbyt krótka, żeby naprawdę poczuć klimat tego miasta i zrozumieć globalną histerię pod tytułem „San Francisco” (bo przecież chyba nie chodzi tylko o most?)

One comment

Leave a comment