18. października
Dzisiejszy dzień chcemy spędzić po wschodniej stronie rzeki Williamette. Portland słynie z dużej ilości mostów. Wybieramy więc jeden – Burnside Bridge – i maszerujemy. Po drodze przechodzimy obok Voodoo Doughnuts – słynnej pączkarni. Kolejka jest tak długa, że ograniczamy się do zdjęć (a tym samym odhaczamy punkt 8 z listy Time’a).
Przechodzimy też przez Portland Saturday Market z nieprawdopodobną ilością bardzo pomysłowego rękodzieła.
A potem szlajamy się po północno- i południowo- wschodnim Portland. Dzielnica małych domków, większość gotowa na Halloween. Zaliczamy kilka garażowych wyprzedaży (delikatnie uszczuplając budżet), a ł. łapie się na pączka w Blue Star (wg James’a – o niebo lepsze od Voodoo).
Docieramy do Hawthorne – hipsterskiej części Portland, z masą ciekawych sklepów, klubów i restauracji. Przy Hawthorne Avenue zaliczamy też punkt 6 z listy Time’a – cartopia, czyli placyk z samochodami sprzedającymi jedzenie. Co prawda nic nie kupiliśmy, ale byliśmy tam czyli też się liczy.
Razem z Jamesem i jego znajomymi wpadamy też na jabłkowy festiwal z degustacją jabłek (i cydru)…
… a do tego podziwiamy koncert Mood Area 52 (pierwsze odkrycie muzyczne tego wyjazdu).
Wracamy do domu przez Hawthorne Bridge, który zlicza ilu rowerzystów dziennie (i rocznie) przez niego przejeżdża.
A tak ze strony wschodniej wygląda zachodnia. Na jutro.
PS. W myśl zasady Zostawcie Portland dziwnym…
17. października
Późnym popołudniem docieramy do Portland. Pada deszcz, ale nic to. Oboje mamy podobne wrażenia – jest tu dobra energia. Idziemy w kierunku domu naszego couchsurfingowego gospodarza i knujemy plan, jak w dwa dni zaliczyć wszystkie 10 punktów z listy “10 rzeczy do zrobienia w Portland” przygotowanej przez magazyn Time (tutaj więcej)
Na naszej drodze pojawia się punkt 4 z tej listy – księgarnia z nowymi i używanymi książkami Powell’s Books. Budynek zajmuje cały blok, trzeba poruszać się w nim z mapą. Jest niezwykły i spokojnie można tam spędzić klika dni.
Przechodzimy też obok Mary’s Club (punkt 9 na liście Time’a).
W końcu ok 19tej poznajemy Jamesa, zostawiamy plecaki w jego mieszkaniu i wychodzimy na miasto. A miasto słynie z wielu mikrobrowarów, a prawie każdy bar serwuje lokalne piwa (czyli punkt 3 z listy też zaliczony). Spotykamy się też z Tristanem, Amerykaninem, który skontaktował się z nami przez couchsurfing, żeby… pogadać sobie po polsku! Tristan mieszkał w Polsce 8 lat, mówi naprawdę imponująco dobrze. To prawdziwie udany wieczór.