12. października
Po śniadaniu w Same Sun Backpacker’s zmieniamy lokum i przenosimy zabawki do Cambio Hostel (taniej i śmieszniej: mieli najwyższe łóżka piętrowe na świecie i na każdą rzecz trzeba było zostawić depozyt). Niedzielna pogoda taka sobie, ale jako że nie mamy na to wpływu, tak czy siak decydujemy, że ciśniemy na wyspę. No bo Vancouver Island to podobno świetna sprawa. Przy okazji, świetnie też wypadamy logistycznie.
Najpierw SkyTrain. Z przesiadką (jakieś 25 minut). Spoko, bo takim bezkierowcowym pociągiem, więc wygląda trochę jak w wesołym miasteczku:
Potem 25-minutowe czekanie na autobus 620 i następnie jazda aż do portu: 30 minut. Duży ścisk, bo wszyscy chyba dziś jadą na taką wycieczkę. Następnie 1,5 godziny czekania na prom. Plus taki, że znajdujemy (w końcu) przepyszne macchiato (upolowanie dobrej kawy w Kanadzie to na serio wyczyn). Potem spokojne 1,5 godziny na promie, na którym: salon gier, sklepy, restauracje, część dla dzieci, część dla kibiców, część dla palących, część z najprawdziwszymi budkami telefonicznymi i jeszcze inne atrakcje.
I nareszcie… z radością wysiadamy na wyspie, gdzie… trzeba złapać kolejny autobus (ekspresowy 70x), który w jedyne 40 minut dowozi nas do Victorii, czyli stolicy stanu British Columbia. Prawie przestało padać. To chodzimy: hotele, port, parlament, Chinatown…
… ślady dinozaurów i polski sklep (a o jego właścicielu – Krzysztofie – w “Spotkanych).
Powrót, logistycznie, jest prawie tak samo wyrafinowany. Do promu dojeżdżamy autobusem (ale tym razem nie ekspresem, więc jedziemy dłużej – 70 minut). I tak pada, więc po prostu zwiedzamy nie-moknąc. I na przykład mijamy pole dyniowe (zbliża się Halloween, widać to na każdym kroku).
Potem 20 minut czekania na prom, 1,5h bujającej przeprawy w ciemnościach, autobus 620 (30 minut), SkyTrain (25 minut) i w hostelu po 22-giej 🙂 Kto zgadnie ile czasu dla Victorii? 🙂
Podsumowanie wycieczki jest jednomyślne: nie było warto. Ale warto było to sprawdzić. Osobiście 🙂