24. – 25. Lutego
Wczesnym rankiem wyjeżdżamy z Puno w stronę granicy z Boliwią. I kolejny raz jesteśmy zachwyceni widokami. Titikaka wygląda jak morze, a przy brzegu pola i łąki.
Przejście graniczne należy na pewno do piękniejszych widokowo. Wzgórza, jezioro, owce.
Dostajemy pieczątki wyjazdowe z Peru i zaczynamy zabawę z formalnościami przy wjeździe do Boliwii. Kartki, karteczki, fotokopie, m.in. formularz dla obywateli UE dotyczący zdrowia (że niby się chronią przed europejską Ebolą). Oboje nie do końca zdrowi, przy wszystkich objawach (katar, kaszel, gorączka) zaznaczamy [NO]. Udaje się nie kaszleć przy okienku. Pogranicznik nawet nie patrzy, czy wypełnione, odkłada na kupkę, daje pieczątki, wzdycha i wraca do gry w szachy przy komputerze. Jesteśmy w Boliwii, najwyżej położonym kraju w Ameryce Południowej.
W niecałą godzinę docieramy do Copacabany – małego miasteczka położonego wśród wzgórz nad jeziorem Titikaka. Spacerujemy po mieście, a potem idziemy nad wodę. Jest trochę jak w Chorwacji. Tylko taniej…
i stroje inne.
Wieczór nadchodzi o godzinę szybciej (bo zmiana czasu!) i dlatego też szybko idziemy spać.
W środę rano zostawiamy duże plecaki w hostelu i tylko z małym bagażem ruszamy łódką na Isla del Sol, gdzie podobno narodziło się słońce. Jest piękna pogoda, chociaż chłodno i wietrznie. Wydaje się, że chmury są tak nisko, ale to my jesteśmy bardzo wysoko, bo prawie na 4000 metrów.
Titikaka jest podobno jedynym miejscem na świecie, gdzie można jednocześnie cierpień na chorobę morską i wysokogórską. Po 1,5-godzinnym rejsie na Isla del Sol ł. ma dość bujania i zostaje odpocząć, a k. płynie na krótką wycieczkę na pobliską Wyspę Księżyca. Spotykamy się w porze obiadowej, znajdujemy hostel z przepięknym widokiem, zjadamy pstrąga na obiad i idziemy na spacer.
Chodzenie sprawia spore trudności, jesteśmy wysoko, kiepsko się oddycha. Do tego słońce praży i spalamy sobie nosy.
← Supermarket 🙂
Późne popołudnie i wieczór to czas na obijanie się, książki, karty, podziwianie widoków.
W czwartkowy poranek nad jeziorem Titikaka unoszą się ośnieżone szczyty Boliwijskich Andów. Widać też Isla de la Luna.
Żegnamy się z wyspą, wracamy do Copacabany odebrać plecaki i ruszyć dalej na południe – do La Paz.
Zdjęcia obłędne! Przepięknie. Faktycznie podróż życia, choć może po powrocie zaczniesz planować następną 😉
LikeLike
Kajaaa, opalenizna marzeń!
LikeLike